Kredyt hipoteczny ze stałym oprocentowaniem. Dlaczego banki go nie chcą?

Nie ma siły, jeśli jesteś Polakiem, nazywasz się Kowalski albo Nowak, zarabiasz przeciętnie i nie wygrałeś w Milionerach, masz lub będziesz miał, kredyt hipoteczny. Jest nadzieja, że ustrzegłeś się okazyjnej pożyczki we franku szwajcarskich i masz na tyle instynktu samozachowawczego, by przynajmniej zorientować się, o co chodzi w kredycie hipotecznym, uzbierać 20% na wkład własny, a teraz myślisz nad stałym oprocentowaniem.

Nie ma co się oszukiwać, kredyt hipoteczny to trochę randka w ciemno. Zwykle deklarujesz, że będziesz go spłacać przez najbliższych dwadzieścia lat, a przez dwie dekady w twoim życiu zawodowym i prywatnym wydarzyć się może mnóstwo. Równie dużo może wydarzyć się na rynku finansowym, w gospodarce i życiu społecznym, a co za tym idzie w polityce. Niestety, to od tych czynników zależy twoja rata. Dla przypomnienia składa się ona z kilku części: małego fragmentu kapitału, marży, czyli czystego zarobku banku oraz stawki WIBOR. To ten ostatni element jest wielką niespodzianką, bo uzależniony jest od stóp procentowych, a te dyktuje bank centralny. Stopy w górę, a więc rata w górę i na odwrót. Jedyny sposób, by uniknąć tego rollercoastera to kredyt ze stałym oprocentowaniem.

Tylko jest pewien haczyk. Banalnie prosty, w przypadku naszego kraju kredyt ze stałym oprocentowaniem jest taki trochę na niby, bo na pięć, maksymalnie siedem lat i to tylko w dwóch bankach. W sumie to żadna stałość, bo nie mamy tzw. świętego spokoju w całym okresie kredytowania, a tylko przez jakiś czas. To przynajmniej nienormalna sytuacja, bo w innych krajach taki kredyt jest standardem. W Belgii, Danii, Holandii i wielu, wielu innych krajach takie kredyty to większość z tych udzielanych. Dlaczego tak się dzieje? Może Polacy to hazardziści i kochają niepewność? Niekoniecznie.

Bank, aby udzielił kredytu ze stałym oprocentowaniem nie tylko musi liczyć się z większym ryzykiem, ale też musi mieć zabezpieczenie w postaci depozytów. Mogą to być lokaty, konta oszczędnościowe czy inne depozyty długoterminowe. Tylko w Polsce większość pieniędzy trzymana jest na lokatach czy kontach krótkoterminowych, a więc nie ma pewności, czy pieniądze nie zostaną wycofane. Z drugiej strony, banki mają w tej chwili ogrom naszych pieniędzy, które spokojnie leża w skarbcach, a na których, my klienci, nie zarabiamy kompletnie nic. Kredyty hipoteczne są solidnie zabezpieczone gotówką, a Polacy tak niewiele wiedzą o inwestowaniu, że praktycznie nie ma szans, aby zaczęli masowo wypłacać pieniądze. Po co więc banki mają zawracać sobie głowę pozyskiwaniem nowych klientów i kusić ich kredytami o stałym oprocentowaniu?

Bank to instytucja, której zadaniem jest zarabianie pieniędzy. Zapewne kredyt hipoteczny o stałym oprocentowaniu byłby standardem, gdyby rząd zechciał dać bankom jakąkolwiek motywację do wprowadzenia tego produktu na rynek: zwolnienie z obciążeń czy innych regulacji, to zapewne banki by skorzystały i zmieniły ofertę. Równie dobrze to klienci mogliby wywrzeć presje na banki i nie korzystać z oferty kredytów o zmiennej stopie, ale z drugiej strony, po co było to robić, jeśli prezes Glapiński ze szczerym uśmiechem obiecywał, że stopy nie wzrosną? Jesteśmy ufni, a teraz za to płacimy.

To podstawowy powód, dla którego banki nie chcą kredytów ze stałym oprocentowaniem. W tej chwili to klient ponosi ryzyko zmiany ceny pieniądza na rynku bankowym i to niestety niejedyne ryzyko. To kredytobiorca ryzykuje, że nie będzie miał z czego spłacać rat, gdy straci zdrowie, pracę, gdy jego dom, kupiony na kredyt się spali (przypomnijmy, to bank przejmuje wypłatę odszkodowania) i tak dalej. Tak realnie bank zarabia za nic, bo całe ryzyko ponosi klient. W bankach nie pracują idioci, tylko ludzie, którzy mają pełną świadomość, że cała gospodarka jest nieprzewidywalna w perspektywie dwóch dekad.